27 grudnia 2014

O trudnych wyborach, z przymrużeniem oka

Był sobie młodzieniec.
Pokochał on dwie niewiasty. Blondynkę i szatynkę.Obydwie przecudnej urody.
Żyli w kraju, gdzie wielożeństwo jest karalne, w trójkącie żyć nie chcieli, a młodzian ów należał do tych, co zdecydować się nie potrafią i z lekka mało dojrzały był. 
Miał on jednak kochającą matkę.
Udał się do niej, by w mądrości swej mu doradziła.
- Którą z nich pojąć za żonę?- pytał
Matka milczała chwilę, a potem rzekła:
- Każ im obydwu bochen chleba upiec. Nie będzie to jednak bochen byle jaki. Mają doń włożyć garść pajęczyn. Potem powiem Ci co dalej.
Chłopak przekazał wiadomość swoim ukochanym, a te powróciły do swych rodzinnych domów i chciały zabrać się za wykonywanie zadania.
Blondynka, mimo szczerych chęci, nie mogła upiec kołacza, bowiem w chacie nie znalazła ani nitki pajęczyny.
Szatynka pozbierała pajęczyny z kątów i zarobiła ciasto. Po wyrośnięciu zabrała się do formowania i wypiekła piękny bochenek chleba. Zadowolona z siebie poszła spać.
Dnia następnego udałą się do domu młodzieńca, gdzie czekała już blondynka, chłopak i jego matka. 
- A teraz pokażcie wasze wypieki- zaordynowała matka
Szatynka położyła lśniący, pachnący bochenek na stole i zadowolona spojrzała na swojego ukochanego. 
Blondynka stała zasmucona, z rękami splecionymi za sobą.
- A gdzież twój kołacz?- zapytał młodzieniec jasnowłosą dziewczynę
- Nie mam.- odparła
-Czemu?- zadała jej pytanie matka- Czyżbyś nie umiała piec chleba?
- Umiem, ale nie znalazłam w domu choćby nitki pajęczej nici- odpowiedziała spuszczając wzrok
Matka młodziana uśmiechnęła się i patrząc na dziewczyny powiedziała do swojego syna:
- Teraz mam nadzieję wiesz, którą z nich pojąć za żonę
Chłopak spojrzał na nią i powiedział:
- Wiem- tę, która sprostała zadaniu!
- Mylisz się, mój synu. Cóż z tego, że upiekła, skoro w domu jej pełno pajęczyn- znać, że gospodyni może i zaradna, ale fleja i na miotle to może lata, a nie chałupę sprząta.
Wybrał więc tę, która bochna z pajęczyną nie upiekła.
Za to miał mieć w niej wzorowo dbającą o czystość domu niewiastę, do tego szczerą i na dodatek uczciwą, bo mogła przecież chleb upiec, nie wyznając prawdy, że potrzebnego składnika w domu nie posiada...



4 listopada 2014

Czemu bobry.

G - Mamo, G. lubi bobry!
T - O, mama też lubi, wiesz?
G - Czemuuuu?
T - To ładne zwierzęta, pracowite, pożyteczne.
G - Pracowite?
T- Tak. Budują tamy z gałęzi i powalonych drzew. Tacy inżynierowie.
G - Inżynierowie? Czemuuu?
T - Bo budują tamy, spiętrzają, podnoszą poziom wody, sprawiają, że jest jej więcej.
G - Czemuuu?
T - Czemu co?
G - Czemu jest więcej?
T - Wody?
G - Tak, wody.
T - Bo jak zbudują tamę, woda nie odpływa, robi się taki zbiornik, takie jeziorko jakby.
G - Czemuuu?
T - Bo tama zatrzymuje wodę na miejscu, woda nie wypływa.
G- Czemuuuu?
T-( poirytowana) - Bo bobry zbudowały tamę....
G- G. wie, że zbudowały, ale czemu woda nie wypływa!!!!

28 października 2014

Matka czarownica

Jest noc.
Śpię.
Snem matki czuwającej, ale "śpię".

Młoda ze mną, Młody w swoim łóżeczku.
Sen mam jakiś nawet.
Śni mi się, że Młoda jest pod stołem i nie może wyjść.

Budzę się.
Z niepokojem się budzę.
Po omacku schylam się pod ławę.
A tam Młoda...
Spadła z łóżka...
"Nie umie wyjść..." słyszę cichutki głosik mojej Małej...

Wyciągam, przytulam, zasypiamy koło siebie spokojnie.

Instynkt?
Podświadomość.
Czary...?

26 października 2014

Tupaja wydaje (prawie) książki...

Pozbywam się niepotrzebnych lektur.
Tych spod znaku poradników w stylu- jak żyć z (tu wstaw kto cię meczy, wkurwia) i przetrwać.

Jeśli kto ma potrzebę- wyślę.
Tylko koszt przesyłki, bo ostatnio cienko przędę.



Na dodatek parę pozycji, które się kurzą, a których na pewno nie chcę mieć, a może ktoś by chciał:
Wyślę za zwrot kosztów przesyłki lub wymienię na bajki lub książki o zwierzętach dla najmłodszych :)




12 października 2014

Zacznij od nowa...

Zaorane, zbronowane, zasiane...

Patrzę...rośnie....;)

Stare i złe- goń się! (wersja anglojęzyczna : FUCK OFF)





26 września 2014

Syndrom osiołka poznańskiego. Ogony opadają.

Zaraza przyniesiona, wessana z powietrza, pożarta z bułą- nie wiadomo.
Efekt jest.
Gluty do pasa, charczenie, głos jak po imprezie suto zakrapianej, do tego ze dwie paczki fajek i śpiewy po północy.
Summa sumarum- w Tupajowisku pomór lekki. 
Lazaret.

Wczoraj obudziłam się z gulą w gardle, wrażeniem rozpierania czaszki i zatok dziwną treścią, którą potem z niedowierzaniem (hmmmm.....) oglądałam w chusteczce do nosa...

Postanowiłam nie popełniać błędu i nie iść w zaparte. 
Nie starać się być twardą kobietą, matką i "cotamjeszcze", tylko pójść po radę do specjalisty. Czy aby mi się nie wydaje, że mogę intruza pokonać czosnkiem, naparami, odwarami i ibiprofenem na zatoki (z pseudoefedryną w komitywie). 
Nie chciałam powtórki z czasu kiedy to coś, co można było zdusić w zarodku (oj, wyrażenie niepoprawne politycznie), a nie zduszone, osiągnęło postać zapalną i skończyło się na silnym antybiotyku, a ja zostałam na łasce innych, bo nie byłam w stanie zajmować się własnymi dziećmi. 

Pani doktor, w zastępstwie, w naszym miejscowym ośrodku zdrowia.
Przyjęła nas, bez wielkiej wylewności, siedząc na krześle. Obok stała kula (kula do podpierania, nie ta do kulania, bo ta by nie stała...chyba). 
To mi nasunęło myśl, że pani doktor nie w formie, a te moje przemyślenia znalazły swój finał w akcie naszego badania.

Młode osłuchiwała na moim kolanie, mnie- kiedy się nad nią pochyliłam.
Nie powiedziała nic nowego, nic co wniosłoby coś do moich przemyśleń nad zawartością mojej chusteczki higienicznej, samopoczucia i ogólnych objawów. 
Antybiotyk wypisała, "gdyby mi się pogorszyło".
Podejrzewam, że jedynie z powodu mojej wyprzedzającej akt badania wypowiedzi na temat moje "miłości" do antybiotykoterapii.

Tylko  temacie Młodych mnie uspokoiła, bo zmian osłuchowych nie znalazła. 

Pozostaje tylko jeden, a raczej dwa elementy tej wizyty, które wpisują się lekko klimatem w akcję z poznańskimi osiołkami.
Kiedy poprosiłam panią doktor, co by Młodemu obejrzała przyrodzenie czy z nim wszystko gra, stwierdziła, że od tego jest chirurg i mam się udać do Legnicy celem konsultacji. 
Z lekka mnie zamurowało, ale byłam dzielna. Pani mi jednak nie ustąpiła i ze spokojem wypisywała recepty (sztuk dwie), a ja pomyślałam sobie, że nie będę się wściekać, bo wściekania mam już po tak zwane kokardy, a żyć mam dla kogo. 
Bynajmniej nie dla pani doktor. Przepraszam- lekarki.

Dopełnieniem klimatu montypythonowskiego był moment, kiedy Młoda, podczas mojego osłuchiwania, zaczęła mnie głaskać po brzuchu, a  lekarka syknęła- "Nie wolno tak robić, dziewczynko!".
Dziewczynka popatrzyła na panią lekarkę zdumiona, potem na mnie- tu uzyskała moje duchowe poparcie i przesłanie- "kochane moje dziecko, nie przejmuj  się tą durna babą, zaraz wychodzimy" i , uspokojona, zajęła miejsce na kozetce, obok Brata.

Kurtyna.


23 września 2014

Komu przeszkadzają kopulujące osły w zoo?

W świecie, w którym pornografia włazi pod byle pretekstem na ekran (tak, czasem całkiem niewinne słowo odsyła w klimat różnorakich rozkrak), pierś matki, na deptaku karmiącej swoje niemowlę, budzi  niektórych złowrogie, zakłamane istoty.

Ale, do rzeczy.
Poszły sobie matki jakieś, do zoo, z dziećmi.
Oburzenie ich sięgnęło zenitu, kiedy to jeden z osłów zaczął kopulować z drugim.
Nie wiem co kierowało tymi babami; czy same czują swego rodzaju niedosyt, tak często dotykający świeże matki czy im już całkiem te fałdy w zwojach mózgowych wyprostowały.

Świat wariuje.
To co naturalne- jest ohydą. Odchyły- normą.
Rozumiem, że być może pretekstem do akcji było "dobro" dziecka. Tylko, drogie panie, nie będąc na bakier z biologią, można w prosty sposób dziecku wytłumaczyć co się dzieje na wybiegu lub odciągnąć delikwenta proponując alternatywę dla "gorszących" widoków. 
Nie, nie każde dziecko będzie wybałuszać ślepia na zwierzęta czy ich zacne organy. 

Rozumiem, że dzieci miejskie, jeśli nie zobaczą przez przypadek psów, kotów, ptaków zajętych przedłużaniem gatunku, mogą być zdumione, zaskoczone. Od tego są jednak rodzice, opiekunowie, aby im to wytłumaczyć lub zareagować w odpowiedni do wieku sposób. 
Na wsi jest z tym mniejszy problem. A to kogut na kurę wskoczy, a to koty pomarcują w miejscu publicznym.

To nic.
Wyedukuje ich internet, przy którym radość ośla jest niczym w porównaniu z treściami dla dorosłych, a tak łatwych w dostępie.

P.S.
Podobno w innym ogrodzie zoologicznym, któryś z odwiedzających był oburzony karmieniem ptaka drapieżnego ... mięsem.

Pisząc, korzystałam z artykułu na epoznan.pl 



17 września 2014

Do "Zachęty" z nią!

Artystka wywodzi się z dolnośląskiej wsi.
Tworzy od dziecka.
W jej twórczości widać wpływy za równo lokalnych artystów, jak i sięga do głębokich korzeni ludzkiej potrzeby przenoszenia emocji na- w tym wypadku powierzchnie pionową.

Powstają nieskomplikowane, ale dające wiele do myślenia instalacje, poruszające każdego. 
Nikt nie przejdzie obojętnie obok.
Każdy zobaczy w tym coś, co przeżył, co go ubodło, pomiziało, dało to coś- tę iskierkę lub zabełtało mózg tak, że zrobienie herbaty stanowi wyczyn nie lada.

Prace są subtelne i ordynarne zarazem.
Pełne emocji i zastygłe jak kupa w nocniku.
Tak...
Tak...
Tak.
Po trzykroć!

Po prostu- enjoy it!



8 września 2014

Odtykanie rury

Podobno dzieci wpychają różne rzeczy w różne miejsca.
Czasem sobie, czasem swoim towarzyszom zabaw. 
Czasem wtykają coś w coś, tak jak moje- wtykają fasole Jaś do autek z otwieranymi drzwiami, w kabiny pojazdów, w oderwane, puste głowy kucyków.

Dziś Młody jednak zajął się bardziej męskim, zapewne odziedziczonym po ojcu zajęciem.
Zajął się moim autem.

Łącząc obydwa wspomniane tematy, wymieniając fasole na butelkę po bańkach mydlanych, mamy tę ostatnią, wetkniętą w rurę wydechową Foxa.

Najpierw klęłam.
Potem żal mi się zrobiło Młodego, bo autentycznie się przestraszył.

Na koniec, używając szczypczyków, po kwadransie, z asystą usmarkanego nosa i wokalizującej  Młodej, wyjęłam ciało obce z rury.

Fox odetchnął.
Ja- też.

2 września 2014

Pierwsze koty za płoty

...a raczej pierwszy dzień w przedszkolu.
Doznałam tego szczęścia, że miejsca moje Dziecki otrzymały.
Dojeżdżamy 6 km w jedną stronę, co dla nich stanowi frajdę, bo jeździć lubią już od poczęcia...

Czasem tylko, z taką lekką nieśmiałością, kiedy za oknem leje (jak od wczoraj), podchodzę do mojego Auta i pytam...jak dziś będzie? Pojedziemy?

Wilgoć służy dobrym stosunkom i grzybom oraz ślimolom.
Nie służy aparatowi zapłonowemu mojego Auta.

Odpala, ale czasem się krztusi. Gorzej jak zacznie w chwili włączania się do ruchu.

Tym razem się udało, pojechaliśmy.
Dzieci -część nowych- jak moje, część rezydentów z roku poprzedniego.
Generalnie mało ryków.

Był jeden.
Wyszedł z mamą po kwadransie.

Moje (a czekałam na nie w szatni), zachowywały się kolejno: 
- Młoda- zapomniała o świecie całym w tym o matce swojej
- Młody- szlochał na zmianę ze średnim zainteresowaniem otoczeniem.

Kiedy je zabierałam, Młody przylgnął do mnie jak ośmiornica i się rozpłakał.
Na pytanie czemu płakał, odparł:
- Bałem, że mama auto bam i mama ciapa....

...co w wolnym tłumaczeniu brzmi, że bał się, że miałam wypadek i została ze mnie ciapa.... 

W aucie, w drodze do domu sam jednak stwierdził, że "fajnie biło" i że wrócimy jutro.

I wróciliśmy.

Tym razem nade mną się ulitowano (znów siedziałam w szatni z lekturą gazetową) i jedna z pań zaproponowała mi talerz barszczu. 
Co prawda barszcz o dziesiatej przed południem to sprawa nieco dyskusyjna, ale- jakże mi smakował!




28 sierpnia 2014

Gram dla rodzinki

Cóż bym ja zrobiła bez wzruszonych losem matki Polki  firm produkujących żywność!

Lubię przyprawy z Kamis'a.
Mieszanka prowansalska też kupowana jest przeze mnie tylko tej firmy.

Jednak z tym to już polecieli po bandzie...



Jeśli jeden gram (opakowanie zwykłe ma 10 g zawartości) wywołuje taki orgazm u producenta to czym mnie jeszcze zaskoczy?

16 sierpnia 2014

Poskromienie złośnicy

Opętania bywają różne.
Dziś coś opętało moje Absorbery.

Wrzaski, poszturchiwania, kwiki.
Młody wpadł na nowy pomysł wkurzania Absorberki.
Liże ją.

Ta wrzeszczy jak strzyga z sagi o Wiedźminie.

Potem wrzeszczę ja.

Dziś ręce opadły mi do kostek.
Czuję się jak gibbon.

Totalne zmęczenie.
Wiem czemu.
Fizjologiczne.

Był taki filmik z reklamą IKEA



U mnie nie ma jeszcze takich klimatów, za to dziś Absorberka wymazała konikowi do skakania całe ciałko rozkruszonymi akwarelkami.
Potem, z równym pietyzmem zmazywała kolorki z dupki konika wilgotnymi chusteczkami.

Wszystko skończyło się szczęśliwie.
Absorbery zasnęły bez bajki (Młody dokuczał Młodej niemiłosiernie i kara musiała być), a konik, przykryty dwoma kocykami- też.

25 czerwca 2014

Na portalu randkowym...

jest ciekawie...

Typy są różne.
Typy, które ostatnio spotkałam:
1. Kolekcjoner
Dodaje do ulubionych, ale nic z tego dla ciebie nie wynika.
Być może jesteś kolejną, którąś tam, a on zbiera harem.
2. Pamięć złotej rybki
Nie pamięta, że napisał, kiedy odpisujesz, niemal widzisz jego zdziwione, wytrzeszczone gały.
3. Ukryty perwers
Jeszcze cie nie zna, a już projektuje wasze pożycie. Oczywiście z odchyłami. Na dodatek obcokrajowiec z translatorem. Można boki rwać....
4. Poznaj mojego wacka
Zanim się przedstawi, proponuje przesłanie fotek podwozia. Swojego, nie swojej bryki.
Kto tu za kogo myśli?
5. Z rentgenem w oczach
Na podstawie zdjęcia w kompletnym ubraniu komplementuje to co pod spodem.Słabe!
6. Zapowiadający się jako normalni
....

12 czerwca 2014

Mała stopa...

Taka mała.
Pulchniasta.
Mięciutka.
Jasnoróżowa.

Już tak długo, a tak niedawno rodzona.
Szybko.
Szybciej niż jej Brat.
Bo druga.
Bo ciało zmęczone, bo niemal rok po roku.
Bo do końca szalałam z noszeniem wiader z wodą do mycia schodów i nie dawałam sobie węgla przynosić.
Samosia....

Ciekawe, jak długo chodziłam z 4,5 cm rozwarciem....

Taka mała stopa.
Będzie większa.
Duża.
Kobieca.
Może z pomalowanymi paznokciami.
A może nie?

Zniekształcona od wąskich nosków szpilek?
A może zmaltretowana, lekko twardawa, od glanów?

Jaka będzie?
Tak sobie myślę, trzymając ją w dłoniach.

Ciepła, aksamitna.
Mało jeszcze przeszła.
Dróg.
Mostów.
Rzek.

Oby Jej drogi były prostsze niż moje.




22 kwietnia 2014

Jestem lokomotywą swojego życia.

I co robić jak się już przestawisz na nowy tor?
Żyć.

Pojawiają się problemy- ale inne!
Martwisz się, ale nie tym, tylko czymś zgoła innym.
To kwestie bardziej życiowe- gdzie znajdziesz pracę, czy dzieci przyjmą do przedszkola.
A nie- co będzie, gdy znów będzie we władaniu używki.
Obcy, nie on, a może właśnie prawdziwy?

Jak dla mnie- oddech się pogłębił.

Mogę żyć spokojniej.
To nie znaczy, że bezstresowo.
Stres, w umiarkowanej formie napędza nas do działania.
Jednak nie taki,który nas paraliżuje.
Odbiera moc, zniewala.

Czuję się silniejsza.
Decyzja, którą podjęłam była chyba najważniejszą w moim dotychczasowym życiu.

Nie zawrócę.
Choć będzie może ciężko- nie zawrócę.

Wiem, że to co zrobiłam było jedynym wyjściem.

Inaczej- mogłabym sobie plunąć w twarz.
Pomyśleć, powiedzieć; jak ktoś, kto w swoim podłym stanie, potrafił do mnie mówić.
Jeszcze bym w to wszystko uwierzyła....

Odcięłam złe od siebie.
Dobre jest już i będzie.
Kropka.






22 marca 2014

Nie bój się zmian. Autopsja.

Nie bój się.
Po prostu.
Łatwo powiedzieć?

Nie.
Choć może łatwiej niż zrobić.

Nie bój się.
Kalkulować?
Nie.
Odczuwać i myśleć.
Nie tylko o innych, także o sobie.

Nie bój się.
Nie zarzynać marzeń.
Nie godzić się na coś, co rani,co nie daje powodu do tego by mieć nadzieję.
Nie zmuszać się.

Do miłości.
Do seksu.
Do lubienia.

Kiedy nie kochasz.
Kiedy nie lubisz.
Kiedy się boisz.
Kiedy nie chcesz.
Już niczego.

Pogódź się, że coś minęło.

To minęło, ale przyroda nie znosi pustki.
Pojawi się nowe.

Może nie lepsze.
Może nie gorsze.
Inne.

Wierz, że będzie lepiej.
Bo zrywasz z dotychczasowym, które nie było zdrowe.

Życie Cię wzywa!

9 marca 2014

Nie pal mostów...

Mała Mi i jej credo- nie zawsze skutkuje;) 

Nie wiem czy wszyscy tak mają, ale to częste.
Na czas związku, to partner staje się  "ważniejszą" rodziną.

Może dlatego, że trochę uciekamy z domu w związki?
Niekoniecznie od przemocy, alkoholu. Niekoniecznie z domów patologicznych z takich czy innych względów.
Jednak chcemy już żyć bardziej po swojemu, a Partner  to umożliwia.


Czasem stosunki między Wybrankiem, a rodziną nie układają się, a my- czując się z nim solidarni, oddalamy się od "swojego rodzinnego stada".
Zaczynamy nawet tracić kontakt z niektórymi znajomymi.
Z reguły przyczyną jest to, że nie do końca "lubią się" z "naszym wyborem".

Póki uczucie było silne, nie martwi nas to. 


Los jednak pokazuje rogi.
Właściwie to nie Los....

A wtedy, rozpaczliwe czasem wołanie o pomoc w formie spowiedzi, trudnych przepraw przez życie z Nim, znów zbliżały. 

Po to, by znów się rozluźnić, kiedy następowała homeostaza....
A potem, znów to samo....


Wdzięczni powinniśmy być swoim Bliskim, swoim Kumpelom, Dobrym Koleżankom, Przyjaciółkom, że to zniosły i pozostały nam bliskie i serdeczne.

Rodzina i ludzie nam przyjaźni, cokolwiek czasem to znaczy, są ważni.
To często oni są dla nas jedynym pocieszeniem w bagnie, z którego pomału, ale konsekwentnie się wygrzebujemy.

Mamy momentami ochotę uciec od wszystkich tych, którzy widzą, jak nam nie wyszło.
Możliwe, że jest to naturalne, nie wiem.
Wstyd?
Poczucie przegranej?
Wiara, że to coś zmieni.

Ale tego akurat nie jest w stanie zmienić nikt, prócz samego zainteresowanego, a Ten- nie zaprząta sobie tym głowy, nie interesuje go to,ma ważniejsze sprawy na głowie.


Jest jeszcze drugi koniec tego kija, który ma po jednej stronie wolność od gderających, a tak na prawdę mających rację bliskich ci ludziach- ucinając kontakt, wyjeżdżając, zostajesz kompletnie sama. 
Może się stać, że nikt ci nie pomoże, bo nikt nie będzie wiedział tego, co Bliscy....





5 marca 2014

Neverending story.

Był sobie kiedyś film pod takim tytułem.
Ale nie o smoku, nie o krainie fantazji napiszę krótko.


Nałogowo.
Niezależnie co się bierze- powraca.


Coś, co początkowo daje kopa, rozluźnia, na koniec nadaje sens wszystkiemu. Z życiem na czele.

Mówią o tym- choroba.
Nie wiem czy się z tym zgodzę.

Nie wiem czy zgodzą się ci, którzy na to patrzą z boku. Ci, którzy cierpią z powodu "chorobowych" zachowań.

Wolę słowo: "uzależnienie".

Kiedy kochasz- masz nadzieję. 
Że znów się postara, że walka go (ją) pochłonie.
Że mu (jej) zależy.

Kiedy nie kochasz- wiesz, że to mrzonki.
Jak zacinający się film...

Już nawet nie przykre...
Bo jeśli nie kochasz, jesteś na drodze do Nowego Życia, po prostu- wiesz, że znów mu (jej) nie wyjdzie...
Ale... to już Cię nie dotyczy. Przynajmniej nie tak bardzo, jak kiedyś...


26 stycznia 2014

Zmiana konwencji i o uczeniu się na błędach.

Chyba szykuje mi się zmiana formy tego co piszę.
Patrzę na te posty wcześniejsze i chyba mają zbyt ciężką formę.
Owszem traktują o trudnych i raczej skomplikowanych kwestiach, ale czy musi być tak...poważnie?

Nie musi.

W zmianach, na które czekam chciałabym odszukać spokój i zajrzeć do trzewi swego umysłu.

Pozbyć się bagażu niepotrzebnych powikłań pozwiązkowych.
Oczywiście pozostanie najważniejsze- Dzieci.
One zawsze będą w jakiś sposób łączyć.

Nigdy nie będę żałować.
Bez tego nie byłoby Ich.

Zapewne wiele czasu upłynie, abym mogła śmiać się z tego co było lub przynajmniej móc n i e   m y ś l e ć  o tym co było i jak było.

Pozytywem całej tej sytuacji jest to, że docieram do siebie. Zaglądam w te swoje bebechy umysłu i widzę już gdzie się potknęłam. W którym miejscu "wdepnęłam w kupę".

Podobno tylko głupcy uczą się na własnych błędach (należy uczyć się na cudzych), ale widocznie tak już mam. Wznoszę ręce do nieba z błaganiem:
Nigdy więcej takich głupot nie rób, babo!

A jednak, jak mówi Danuta Golec, psycholog ("WO" 52(707), powtarzanie błędów, pomimo, ze niosą ból, ma dla nas hipnotyczny urok; potwierdza to, co znajome.
W takim sosie, oswojonym, znanym nam, łatwiej odzyskiwać równowagę.
Zmiana to wyprawa na nieznany, niebezpieczny ląd.

Mnie widok zmian nie przeraża.
Pragnę ich jak kania dżdżu.
Mam już serdecznie dość toksycznego klimatu.

Z kolei czasem, ale tylko czasem myślę: A jak znów się powtórzy? Ileż razy słyszałam o podobnych scenariuszach? Istna "Moda na sukces"- każdy nowy związek- to samo".
Ano...
I tu mądrzy psychologowie piszą, że ładowanie się z jednego gara z bigosem do drugiego to "chęć ponownego przeżycia jakiejś trudnej sytuacji z dzieciństwa. Ukryta motywacja brzmi: Tym razem sobie poradzę". To ostatnie zdanie jakoś znajomo brzmi, ale nie wiem jakiej to sytuacji z wieku szczenięcego mam szukać.

Dlaczego nie uczymy się na własnych błędach- odpowiada znów D. Golec- ano, że uczymy się, ale nie chodzi tu o pojmowanie intelektualne. Raczej o przeżycie tego. Emocjonalne przeżycie.
I to, na tę chwilę wydaje się dla mnie logiczne.

A dlaczego?
Dlatego, że przetrawiłam już w sobie swój błąd.
Dotarłam do jego bebechów.

lasy.gov.pl





19 stycznia 2014

Torschlusspanik czyli coś o zatrzaśnięciu

ceneo.pl
Bardzo ładne i dosadne sformułowanie, oznaczające " przerażenie na myśl, że zatrzasnęły się drzwi pomiędzy człowiekiem a jego życiowymi szansami".

Wspomniane drzwi, kiedyś tak swobodnie otwierające się przed kolejnymi etapami człowieczego życia,  inicjowane konkretnymi rytuałami inicjacyjnymi, obecnie stanowić mogą blokujący nas próg. 
Przeszkodę w naszej psyche. Nie jesteśmy pewni jaką rolę pełnią one w życiu. Wybrane przez nas celowo czy narzucone przez innych? Dążyliśmy do nich sami czy zaprowadził nas pod nie zwykły przypadek?

Torschlusspanik nie musi kojarzyć się źle.
Od nas zależy czy rozpacz i rozgoryczenie będziemy umieli zamienić w coś pozytywnego.



Jednocześnie współczesna cywilizacja, odcinająca się coraz bardziej od rytuałów przejścia (inicjacyjnych), sama zakłada sobie pętle na szyję.
Jak ważną rolę miały ryty (obrządki) inicjacyjne dla dziewcząt  chłopców, po których obydwie płcie zaczynają być postrzegane jako dorosłe? 
Owe "prymitywne" rytuały nie zmieniały sposobu życia ludzi. 
Nadawały jednak ich życiu znaczenie.

Obecnie, "zatraciliśmy swoje bezpieczne "kokony", rytuały wyraźnie oddzielające sferę sacrum od profanum, to czym jesteśmy, od tego czym nie jesteśmy, mamy tendencję do identyfikowania się z archetypicznymi wzorcami bytu". 

Pochłania nas walka o byt.
Perystaltyka życia, jak ja to nazywam. 
Przekładamy niekiedy marną teraźniejszość nad nieznaną przyszłość, bo zżera nas obawa zmian.
Też to miałam.
Nastąpił przełom.

W obecnej chwili stoję za zatrzaśniętymi, jeszcze nie do końca drzwiami. 
Mam obawy. Cóż się teraz stanie?
Co jeszcze będę musiała zrobić, co przeczekać, o co walczyć, żeby pełną piersią wciągnąć ten świeży powiew zmian?

Nie jestem pesymistką, nawet i lęku wielkiego nie ma.
Tylko chęć bycia już za.
Za zatrzaśniętymi drzwiami. Za zamkniętym rozdziałem.
A mieć taki widok przed sobą...

nagniatamy.pl





*
Cytaty pochodzą z "Ciężarnej dziewicy. Proces psychologicznej przemiany" M. Woodman





15 stycznia 2014

I straszno, i ciemno czyli gender, uaaa!

Nigdy nie byłam zagorzałą feministką.
Uważam, że miłe jest kiedy facet przepuszcza kobietę w drzwiach, kiedy ustąpi jej miejsca w środkach komunikacji miejskiej. 
Nie uważam, żebyśmy miały tyle sił co faceci, żeby wykonywać te same, fizycznie obciążające zawody. 


Dobrze jest tworzyć związki partnerskie, pomagać sobie wzajemnie, jednocześnie doceniać płciowość drugiej strony - z jej wadami i zaletami.
Wiadomo jednak, że nie jest to norma.

Dla wielu rola kobieca i męska w rodzinnym stadle są jak wyciosane z twardego materiału. Nie, nie z drewna, które można tu i ówdzie podciosać, tylko odlane na zawsze z betonu.

Matka, żona, kucharka, sprzątaczka, kochanka- kolejność dowolna.
Dla niektórych funkcjonalność kobiety zamyka się w czterech ścianach domu, ewentualnie poszerza się o drogę do sklepu i z powrotem.

Czytam o gender w Wysokich Obcasach i wszystko mi się klaruje. 
Jestem jak najbardziej za. 
Myślę, że życie wielu kobiet mogłoby się zmienić na lepsze, gdyby część mediów oraz środowiska kościelne nie robiły z niego demona, a na dodatek nie odwracały nim uwagi od brudów, którymi się ostatnio (dawniej też) upaprali.
Wyciąganie tematu "genderowej seksedukacji" to takie niskie i polaczkowe....



To całe bla-bla o równouprawnieniu...

Tak. Nie wszędzie się da. Jak ma się to bowiem do  wspomnianych wykonywanych zawodów, ale wiecie o co mi głównie chodzi?
O równość w dostępie do wiedzy, do stanowisk także. 
Ale głównie o to, żeby uświadomić wszystkim, że każdy ma prawo do tego, żeby żyć w zgodzie z sobą. 

Wiedzieć, że prawa, jako konstytucyjne, nadane wszystkim, rzeczywiście wszystkim się należą.

Że to, co dzieje się w domu, a dzieje się także zło- nie należy do zacisza czterech ścian.
Na to też zwraca uwagę teoria zawarta w "złowrogim gender".

Że nie trzeba cierpieć, bać się, znosić, bo tak, bo tak miała matka, teściowa, koleżanki, sąsiadki.
Ilu facetów godzi się na złe życie z partnerka, żoną tylko dlatego, że się boi tego co będzie dalej, z poczucia obowiązku czy by zachować pozory dla dzieci? Nota bene widzących więcej niż się ich rodzicom zdaje.

Powiecie- to ich, czyli kobiet wybór, że zostają, że trwają w sytuacji, której idyllą nie nazwiemy?

Pewnie- tyle, że jeśli taka kobieta- bez pracy (zrezygnowała by zajmować się dziećmi i domem), często bez wsparcia, wiedzy o tym gdzie go szukać jest więźniem. Często na własne życzenie, bo związała się z kimś nieodpowiednim. Taka jest jej wina.


Bez świadomości równości wobec prawa, bez jego egzekwowania wobec wszystkich, kobiety nie będą wierzyły, że mogą coś zmienić, będą się bały zmian. 
Trwanie po uszy w toksycznym związku, borykając z codziennymi lękami o siebie, dzieci, bojąc jutra- to powolna śmierć. 
Ale co tam, nie ważne, liczy się rodzina!


A brudy należy prać za zamkniętymi drzwiami...










9 stycznia 2014

Co mnie gryzie- Dzika Kobieta.

Kiedy już zdaje się, że wyznaczyliśmy sobie drogę, którą chcemy podążać, kiedy znajdziemy Kogoś, komu chcemy podać swą dłoń, by Był obok i nam towarzyszył, nagle może okazać się, że wszystko traci na znaczeniu.
Życie, nasze działania, otoczenie; kompilacja związków i przyczyn  sprawiają, że to Coś się kończy.
Czasem jest to przysłowiowa kropla, czasem iskra, która strawi płomieniem wszystko, pozostawiając pogorzelisko. Nic nie da się uratować.

Nie wiem co decyduje o tym, że się budzimy.
Ze snu życia, w którym żyjemy.
Czy to nasz instynkt daje nam znać, że oto nadeszła ostateczna minuta, w której jeszcze możemy sobie pomóc?
Dlaczego tak długo czekamy?
Co jeszcze musi się wydarzyć byśmy mogli powiedzieć sobie- i nie tylko- dosyć!

Perystaltyczna codzienność nas łamie.
Oddala.
Albo uczula.

Dostrzegamy to, co w czasach dobrobytu przyćmiewały blaski świec, upojne chwile, bliskość.
Sromotną klęskę spotykają nasze marzenia.
Nie wytrzymują zderzenia z twardym betonem rzeczywistości.

Dzika Kobieta.
Chyba ją zaniedbałam.
Nawet bardzo.

Czułam się blisko z Naturą. Do tej pory mam to w sobie, a jednak...
Oddaliłam się. 
Mimo tęsknoty za tym co "dzikie", powoli tępiałam. 
Nie znaczy, że Jej nie doświadczałam- nie. Czułam Ją zawsze. W każdym przejawie życia. Najpierw tego obok- zwierzęcego, królestwa roślin i grzybów, potem- bardzo mi bliskie uczucie macierzyństwa.
Przeniesienie w inny wymiar. Bez egzaltacji.
Chłonęłam Ją zawsze pełnią wszystkich zmysłów. Jest przecież wielowymiarowa. 

Dzika Kobieta to "potężny psychiczny żywioł".
U mnie coś przestało działać....

Jak się uleczyć? Co zrobić?
Gonitwa myśli, smutek, strach.
Co zrobić, by umocnić więź z Tą, która jest tą żywą, silną częścią Kobiety?
Poznać i nazwać zamęt, który nas wybił z rytmu, skierował na manowce z drogi- najlepszej dla nas drogi.

Do mnie to już dotarło.
Potrzebowałam do tego nieco czasu, łez, strachu, poczucia zagubienia. Poczucia samotności i odrzucenia. Zagrożenia i nienawiści.

Pojęłam wreszcie to, co powinnam już wcześniej dojrzeć. Ale... nie dojrzałam.
Potrzeba było czasu i doświadczeń- głównie przykrych, żeby mnie obudzić.

" By połączyć się z pierwotną, instynktowną naturą, należy (...) wyznaczyć terytorium, odnaleźć grupę, poczuć pewność i dumę z własnego ciała, należy czerpać z wrodzonej kobiecej intuicji i wyczucia, a także zestroić się z biologicznymi cyklami, znaleźć własne miejsce, zachować wysoką świadomość".

Brzmi patetycznie?
Być może...
Wierzcie mi jednak, że tkwi w tym mądrość.
Szkoda tylko, że dogrzebałam się do niej po tak długim czasie, lekceważąc Ją. 
Sygnały były...

Co sprawiło, że oddaliłam się od tego Zwierzęcego Ja, które mi dobrze podpowiadało? 
Szeptało, potem wyło, a potem skowyczało?

Ja już wiem. 
A Wy?


*
Cytaty pochodzą z z książki Clarissy Pinkoli Estes- "Biegnąca z wilkami. Archetyp Dzikiej Kobiety w mitach i legendach". 

Hmmmm......

Coś się kończy, by zacząć mogło się coś.

Odcinamy od siebie tyle ile możemy.
Tyle, na ile pozwalają nam macki "poprzedniego" życia.

Kto zebrał wspólnego dobra i zła sporo, ten sporo będzie miał do podziału.
Część zostawi, drugie tyle- być może pozostanie mu w udziale.
Ku swej radości lub trwodze.
Ku złości innych lub ich gromkim brawom.

Przenicuje swą duszę i rozum.
Zmieni nam buty. Całkowicie. Wymieni garderobę.
Zafunduje totalny hardcore.

Emocjonalny, cielesny.

Będą wzloty i upadki, optymizm wymiesza się z pesymizmem, a łzy zmywać będą chwilowy uśmiech i radość z powodzenia.

Sen nas rozpieści brakiem złych myśli.
Przyroda- niby obojętna da nam kopa w tyłek, bśmyy z twardymi pośladkami, ale nie całkiem twardym sercem, podążyć nową drogą.

W nieznane.
Z wiarą, że to co nas spotkało nie było do końca złe.
Nauczyło nas życia. 
Wzbogaciło, mimo łez, poczucia zawodu, utraty złudzeń...

Bagaż życiowych doświadczeń na razie ciąży, wierzę jednak, że "los się musi odmienić" jak to śpiewa Kazik i każdy ma na Ziemi swoje miejsce. 
Szczęśliwy i spełniony.
Sam lub z bratnią duszą.
W tym lub innym Domu.