26 stycznia 2014

Zmiana konwencji i o uczeniu się na błędach.

Chyba szykuje mi się zmiana formy tego co piszę.
Patrzę na te posty wcześniejsze i chyba mają zbyt ciężką formę.
Owszem traktują o trudnych i raczej skomplikowanych kwestiach, ale czy musi być tak...poważnie?

Nie musi.

W zmianach, na które czekam chciałabym odszukać spokój i zajrzeć do trzewi swego umysłu.

Pozbyć się bagażu niepotrzebnych powikłań pozwiązkowych.
Oczywiście pozostanie najważniejsze- Dzieci.
One zawsze będą w jakiś sposób łączyć.

Nigdy nie będę żałować.
Bez tego nie byłoby Ich.

Zapewne wiele czasu upłynie, abym mogła śmiać się z tego co było lub przynajmniej móc n i e   m y ś l e ć  o tym co było i jak było.

Pozytywem całej tej sytuacji jest to, że docieram do siebie. Zaglądam w te swoje bebechy umysłu i widzę już gdzie się potknęłam. W którym miejscu "wdepnęłam w kupę".

Podobno tylko głupcy uczą się na własnych błędach (należy uczyć się na cudzych), ale widocznie tak już mam. Wznoszę ręce do nieba z błaganiem:
Nigdy więcej takich głupot nie rób, babo!

A jednak, jak mówi Danuta Golec, psycholog ("WO" 52(707), powtarzanie błędów, pomimo, ze niosą ból, ma dla nas hipnotyczny urok; potwierdza to, co znajome.
W takim sosie, oswojonym, znanym nam, łatwiej odzyskiwać równowagę.
Zmiana to wyprawa na nieznany, niebezpieczny ląd.

Mnie widok zmian nie przeraża.
Pragnę ich jak kania dżdżu.
Mam już serdecznie dość toksycznego klimatu.

Z kolei czasem, ale tylko czasem myślę: A jak znów się powtórzy? Ileż razy słyszałam o podobnych scenariuszach? Istna "Moda na sukces"- każdy nowy związek- to samo".
Ano...
I tu mądrzy psychologowie piszą, że ładowanie się z jednego gara z bigosem do drugiego to "chęć ponownego przeżycia jakiejś trudnej sytuacji z dzieciństwa. Ukryta motywacja brzmi: Tym razem sobie poradzę". To ostatnie zdanie jakoś znajomo brzmi, ale nie wiem jakiej to sytuacji z wieku szczenięcego mam szukać.

Dlaczego nie uczymy się na własnych błędach- odpowiada znów D. Golec- ano, że uczymy się, ale nie chodzi tu o pojmowanie intelektualne. Raczej o przeżycie tego. Emocjonalne przeżycie.
I to, na tę chwilę wydaje się dla mnie logiczne.

A dlaczego?
Dlatego, że przetrawiłam już w sobie swój błąd.
Dotarłam do jego bebechów.

lasy.gov.pl





19 stycznia 2014

Torschlusspanik czyli coś o zatrzaśnięciu

ceneo.pl
Bardzo ładne i dosadne sformułowanie, oznaczające " przerażenie na myśl, że zatrzasnęły się drzwi pomiędzy człowiekiem a jego życiowymi szansami".

Wspomniane drzwi, kiedyś tak swobodnie otwierające się przed kolejnymi etapami człowieczego życia,  inicjowane konkretnymi rytuałami inicjacyjnymi, obecnie stanowić mogą blokujący nas próg. 
Przeszkodę w naszej psyche. Nie jesteśmy pewni jaką rolę pełnią one w życiu. Wybrane przez nas celowo czy narzucone przez innych? Dążyliśmy do nich sami czy zaprowadził nas pod nie zwykły przypadek?

Torschlusspanik nie musi kojarzyć się źle.
Od nas zależy czy rozpacz i rozgoryczenie będziemy umieli zamienić w coś pozytywnego.



Jednocześnie współczesna cywilizacja, odcinająca się coraz bardziej od rytuałów przejścia (inicjacyjnych), sama zakłada sobie pętle na szyję.
Jak ważną rolę miały ryty (obrządki) inicjacyjne dla dziewcząt  chłopców, po których obydwie płcie zaczynają być postrzegane jako dorosłe? 
Owe "prymitywne" rytuały nie zmieniały sposobu życia ludzi. 
Nadawały jednak ich życiu znaczenie.

Obecnie, "zatraciliśmy swoje bezpieczne "kokony", rytuały wyraźnie oddzielające sferę sacrum od profanum, to czym jesteśmy, od tego czym nie jesteśmy, mamy tendencję do identyfikowania się z archetypicznymi wzorcami bytu". 

Pochłania nas walka o byt.
Perystaltyka życia, jak ja to nazywam. 
Przekładamy niekiedy marną teraźniejszość nad nieznaną przyszłość, bo zżera nas obawa zmian.
Też to miałam.
Nastąpił przełom.

W obecnej chwili stoję za zatrzaśniętymi, jeszcze nie do końca drzwiami. 
Mam obawy. Cóż się teraz stanie?
Co jeszcze będę musiała zrobić, co przeczekać, o co walczyć, żeby pełną piersią wciągnąć ten świeży powiew zmian?

Nie jestem pesymistką, nawet i lęku wielkiego nie ma.
Tylko chęć bycia już za.
Za zatrzaśniętymi drzwiami. Za zamkniętym rozdziałem.
A mieć taki widok przed sobą...

nagniatamy.pl





*
Cytaty pochodzą z "Ciężarnej dziewicy. Proces psychologicznej przemiany" M. Woodman





15 stycznia 2014

I straszno, i ciemno czyli gender, uaaa!

Nigdy nie byłam zagorzałą feministką.
Uważam, że miłe jest kiedy facet przepuszcza kobietę w drzwiach, kiedy ustąpi jej miejsca w środkach komunikacji miejskiej. 
Nie uważam, żebyśmy miały tyle sił co faceci, żeby wykonywać te same, fizycznie obciążające zawody. 


Dobrze jest tworzyć związki partnerskie, pomagać sobie wzajemnie, jednocześnie doceniać płciowość drugiej strony - z jej wadami i zaletami.
Wiadomo jednak, że nie jest to norma.

Dla wielu rola kobieca i męska w rodzinnym stadle są jak wyciosane z twardego materiału. Nie, nie z drewna, które można tu i ówdzie podciosać, tylko odlane na zawsze z betonu.

Matka, żona, kucharka, sprzątaczka, kochanka- kolejność dowolna.
Dla niektórych funkcjonalność kobiety zamyka się w czterech ścianach domu, ewentualnie poszerza się o drogę do sklepu i z powrotem.

Czytam o gender w Wysokich Obcasach i wszystko mi się klaruje. 
Jestem jak najbardziej za. 
Myślę, że życie wielu kobiet mogłoby się zmienić na lepsze, gdyby część mediów oraz środowiska kościelne nie robiły z niego demona, a na dodatek nie odwracały nim uwagi od brudów, którymi się ostatnio (dawniej też) upaprali.
Wyciąganie tematu "genderowej seksedukacji" to takie niskie i polaczkowe....



To całe bla-bla o równouprawnieniu...

Tak. Nie wszędzie się da. Jak ma się to bowiem do  wspomnianych wykonywanych zawodów, ale wiecie o co mi głównie chodzi?
O równość w dostępie do wiedzy, do stanowisk także. 
Ale głównie o to, żeby uświadomić wszystkim, że każdy ma prawo do tego, żeby żyć w zgodzie z sobą. 

Wiedzieć, że prawa, jako konstytucyjne, nadane wszystkim, rzeczywiście wszystkim się należą.

Że to, co dzieje się w domu, a dzieje się także zło- nie należy do zacisza czterech ścian.
Na to też zwraca uwagę teoria zawarta w "złowrogim gender".

Że nie trzeba cierpieć, bać się, znosić, bo tak, bo tak miała matka, teściowa, koleżanki, sąsiadki.
Ilu facetów godzi się na złe życie z partnerka, żoną tylko dlatego, że się boi tego co będzie dalej, z poczucia obowiązku czy by zachować pozory dla dzieci? Nota bene widzących więcej niż się ich rodzicom zdaje.

Powiecie- to ich, czyli kobiet wybór, że zostają, że trwają w sytuacji, której idyllą nie nazwiemy?

Pewnie- tyle, że jeśli taka kobieta- bez pracy (zrezygnowała by zajmować się dziećmi i domem), często bez wsparcia, wiedzy o tym gdzie go szukać jest więźniem. Często na własne życzenie, bo związała się z kimś nieodpowiednim. Taka jest jej wina.


Bez świadomości równości wobec prawa, bez jego egzekwowania wobec wszystkich, kobiety nie będą wierzyły, że mogą coś zmienić, będą się bały zmian. 
Trwanie po uszy w toksycznym związku, borykając z codziennymi lękami o siebie, dzieci, bojąc jutra- to powolna śmierć. 
Ale co tam, nie ważne, liczy się rodzina!


A brudy należy prać za zamkniętymi drzwiami...










9 stycznia 2014

Co mnie gryzie- Dzika Kobieta.

Kiedy już zdaje się, że wyznaczyliśmy sobie drogę, którą chcemy podążać, kiedy znajdziemy Kogoś, komu chcemy podać swą dłoń, by Był obok i nam towarzyszył, nagle może okazać się, że wszystko traci na znaczeniu.
Życie, nasze działania, otoczenie; kompilacja związków i przyczyn  sprawiają, że to Coś się kończy.
Czasem jest to przysłowiowa kropla, czasem iskra, która strawi płomieniem wszystko, pozostawiając pogorzelisko. Nic nie da się uratować.

Nie wiem co decyduje o tym, że się budzimy.
Ze snu życia, w którym żyjemy.
Czy to nasz instynkt daje nam znać, że oto nadeszła ostateczna minuta, w której jeszcze możemy sobie pomóc?
Dlaczego tak długo czekamy?
Co jeszcze musi się wydarzyć byśmy mogli powiedzieć sobie- i nie tylko- dosyć!

Perystaltyczna codzienność nas łamie.
Oddala.
Albo uczula.

Dostrzegamy to, co w czasach dobrobytu przyćmiewały blaski świec, upojne chwile, bliskość.
Sromotną klęskę spotykają nasze marzenia.
Nie wytrzymują zderzenia z twardym betonem rzeczywistości.

Dzika Kobieta.
Chyba ją zaniedbałam.
Nawet bardzo.

Czułam się blisko z Naturą. Do tej pory mam to w sobie, a jednak...
Oddaliłam się. 
Mimo tęsknoty za tym co "dzikie", powoli tępiałam. 
Nie znaczy, że Jej nie doświadczałam- nie. Czułam Ją zawsze. W każdym przejawie życia. Najpierw tego obok- zwierzęcego, królestwa roślin i grzybów, potem- bardzo mi bliskie uczucie macierzyństwa.
Przeniesienie w inny wymiar. Bez egzaltacji.
Chłonęłam Ją zawsze pełnią wszystkich zmysłów. Jest przecież wielowymiarowa. 

Dzika Kobieta to "potężny psychiczny żywioł".
U mnie coś przestało działać....

Jak się uleczyć? Co zrobić?
Gonitwa myśli, smutek, strach.
Co zrobić, by umocnić więź z Tą, która jest tą żywą, silną częścią Kobiety?
Poznać i nazwać zamęt, który nas wybił z rytmu, skierował na manowce z drogi- najlepszej dla nas drogi.

Do mnie to już dotarło.
Potrzebowałam do tego nieco czasu, łez, strachu, poczucia zagubienia. Poczucia samotności i odrzucenia. Zagrożenia i nienawiści.

Pojęłam wreszcie to, co powinnam już wcześniej dojrzeć. Ale... nie dojrzałam.
Potrzeba było czasu i doświadczeń- głównie przykrych, żeby mnie obudzić.

" By połączyć się z pierwotną, instynktowną naturą, należy (...) wyznaczyć terytorium, odnaleźć grupę, poczuć pewność i dumę z własnego ciała, należy czerpać z wrodzonej kobiecej intuicji i wyczucia, a także zestroić się z biologicznymi cyklami, znaleźć własne miejsce, zachować wysoką świadomość".

Brzmi patetycznie?
Być może...
Wierzcie mi jednak, że tkwi w tym mądrość.
Szkoda tylko, że dogrzebałam się do niej po tak długim czasie, lekceważąc Ją. 
Sygnały były...

Co sprawiło, że oddaliłam się od tego Zwierzęcego Ja, które mi dobrze podpowiadało? 
Szeptało, potem wyło, a potem skowyczało?

Ja już wiem. 
A Wy?


*
Cytaty pochodzą z z książki Clarissy Pinkoli Estes- "Biegnąca z wilkami. Archetyp Dzikiej Kobiety w mitach i legendach". 

Hmmmm......

Coś się kończy, by zacząć mogło się coś.

Odcinamy od siebie tyle ile możemy.
Tyle, na ile pozwalają nam macki "poprzedniego" życia.

Kto zebrał wspólnego dobra i zła sporo, ten sporo będzie miał do podziału.
Część zostawi, drugie tyle- być może pozostanie mu w udziale.
Ku swej radości lub trwodze.
Ku złości innych lub ich gromkim brawom.

Przenicuje swą duszę i rozum.
Zmieni nam buty. Całkowicie. Wymieni garderobę.
Zafunduje totalny hardcore.

Emocjonalny, cielesny.

Będą wzloty i upadki, optymizm wymiesza się z pesymizmem, a łzy zmywać będą chwilowy uśmiech i radość z powodzenia.

Sen nas rozpieści brakiem złych myśli.
Przyroda- niby obojętna da nam kopa w tyłek, bśmyy z twardymi pośladkami, ale nie całkiem twardym sercem, podążyć nową drogą.

W nieznane.
Z wiarą, że to co nas spotkało nie było do końca złe.
Nauczyło nas życia. 
Wzbogaciło, mimo łez, poczucia zawodu, utraty złudzeń...

Bagaż życiowych doświadczeń na razie ciąży, wierzę jednak, że "los się musi odmienić" jak to śpiewa Kazik i każdy ma na Ziemi swoje miejsce. 
Szczęśliwy i spełniony.
Sam lub z bratnią duszą.
W tym lub innym Domu.