2 września 2014

Pierwsze koty za płoty

...a raczej pierwszy dzień w przedszkolu.
Doznałam tego szczęścia, że miejsca moje Dziecki otrzymały.
Dojeżdżamy 6 km w jedną stronę, co dla nich stanowi frajdę, bo jeździć lubią już od poczęcia...

Czasem tylko, z taką lekką nieśmiałością, kiedy za oknem leje (jak od wczoraj), podchodzę do mojego Auta i pytam...jak dziś będzie? Pojedziemy?

Wilgoć służy dobrym stosunkom i grzybom oraz ślimolom.
Nie służy aparatowi zapłonowemu mojego Auta.

Odpala, ale czasem się krztusi. Gorzej jak zacznie w chwili włączania się do ruchu.

Tym razem się udało, pojechaliśmy.
Dzieci -część nowych- jak moje, część rezydentów z roku poprzedniego.
Generalnie mało ryków.

Był jeden.
Wyszedł z mamą po kwadransie.

Moje (a czekałam na nie w szatni), zachowywały się kolejno: 
- Młoda- zapomniała o świecie całym w tym o matce swojej
- Młody- szlochał na zmianę ze średnim zainteresowaniem otoczeniem.

Kiedy je zabierałam, Młody przylgnął do mnie jak ośmiornica i się rozpłakał.
Na pytanie czemu płakał, odparł:
- Bałem, że mama auto bam i mama ciapa....

...co w wolnym tłumaczeniu brzmi, że bał się, że miałam wypadek i została ze mnie ciapa.... 

W aucie, w drodze do domu sam jednak stwierdził, że "fajnie biło" i że wrócimy jutro.

I wróciliśmy.

Tym razem nade mną się ulitowano (znów siedziałam w szatni z lekturą gazetową) i jedna z pań zaproponowała mi talerz barszczu. 
Co prawda barszcz o dziesiatej przed południem to sprawa nieco dyskusyjna, ale- jakże mi smakował!




1 komentarz:

  1. Mam okazję obseRwować za oknem Przedszkole.
    Też buczą niektóre.
    Mam nadzieję,że Młody już się trochę przystosował :-)

    OdpowiedzUsuń